Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

dostawców. Dobrzebyśmy wyszli, gdyby nam przyszło kupować każdą kwartę kaszy od chłopów!...
— Wielgie to musi państwo!... — pomyślał zawstydzony Ślimak. — Nie chcą kupować od chłopów, pewnie wszystko biorą od ślachty...
Żydek już odchodził. Nagle Ślimak, kłaniając mu się do ziemi, zapytał znowu:
— Dopraszam się też łaski, a furmankąbym u państwa nie zarobił?...
Żydkowi podobał się ten objaw pokory.
— Jedź, kochanku — rzekł — w tamtą stronę, gdzie wożą piasek i żwir, to może cię wezmą.
Chłop ukłonił się jeszcze niżej, siadł na wóz i, okrążając kawał drogi przez wąwozy, dobił się do innego miejsca plantu, gdzie sypano olbrzymi wał z piasku. Tu zobaczył kilkadziesiąt furmanek, a między innemi wozy niemieckich kolonistów.
Dojrzeli go i oni, bo wnet znalazł się przy nim i Fryc Hamer. Wyglądał jakby dozorca.
— Skądeś się tu wziął? — zapytał gniewnie.
— Chciałem się i ja wynająć do roboty.
Niemiec zmarszczył brwi.
— Nic tu nie zarobisz — rzekł. Widząc zaś, że Ślimak ogląda się i czeka, poszedł do pisarza i chwilę z nim porozmawiał.
Teraz pisarz przybiegł do chłopa, już z drogi wołając:
— Nie trzeba furmanek! nie trzeba... I tych mamy za dużo... Nie masz tu co czekać, bo innym drogę zawalasz. Zjedź nabok!...
Rozkaz ten, wypowiedziany szorstko, podniesionym głosem, zmieszał potulnego chłopa. Ślimak skręcił nabok konie tak prędko, że mało wozu nie wywrócił, i jeszcze prędzej odjechał. Zdawało mu się, że obraził jakąś wysoką władzę, która wycięła las, wygnała szlachcica, nasłała na wieś kolo-