Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

skąd dolatywały go jakieś głosy. Z kwadrans przedzierał się przez krzaki, porastające wąwozy i góry, nim wydostał się na równinę. Tu, nad Białką, zobaczył gromadę kopaczów i taczkarzy, wozy kolonistów i wozy kilku gospodarzy ze wsi. Między nimi znajdował się Wiśniewski.
Ślimak przypadł do niego.
— Co się tu dzieje? — spytał.
— Mają stawiać groblę, a potem most nad Białką — odparł Wiśniewski.
— A cóż wy tu robicie?
— Najął nas Fryc Hamer do wożenia piasku, to i jesteśmy.
Teraz Ślimak dojrzał w gromadzie obu Hamerów: Fryca i starego, i podszedł do nich.
— Dobre z was sąsiady — rzekł z goryczą. — Aż na wieś chodziliśta po furmanki, ale mnie żaden nie zawołał do roboty...
— Jak będziesz mieszkał na wsi, to i ciebie zawołamy — odparł Fryc, odwracając się do niego tyłem.
Wpobliżu stał między kopaczami jakiś pan, wyglądający na starszego. Ślimak zbliżył się do niego i, zdjąwszy czapkę, począł mówić:
— Jest tu sprawiedliwość, wielemożny panie, żeby Niemcy bogaciły się przy kolei, a ja nawet grosza nie zarobił, choć siedzę tu, pod ręką? Tamtego roku było u nas w chałupie dwu panów, co obiecywali, że zrobię wielkie pieniądze, jak zaczną kolej budować. No, i budują państwo kolej, ale ja nawet konisków nie ruszyłem ze stajni. Taki Niemiec, który liczy się na siedem włók ziemi, jeszcze łakomi się na zarobek. A ja, choć mam ino dziesięć morgów i straciłem robotę bez to, że dworu u nas nie stało, chodzę jak dziad i proszę. Przecie i ja mam żonę i dzieci, parobka, dziewuchę i kilkoro bydła. Więc my wszyscy musimy zmarnieć,