— Jo za Bug nie pójdę. Niech inni idą, kiej tam tak dobrze.
Rozeszli się obaj gniewni. Kiedy Ślimak już pod jarami odwrócił głowę, zobaczył Hamera, jak stojąc w tem samem miejscu, z rękami w kieszeniach i fajką w zębach, patrzył za nim ponuro. A kiedy znowu Hamer, idąc do kolonii, spojrzał za siebie, dostrzegł na wzgórzu chłopa, ze skrzyżowanemi na piersiach rękoma, który smutnie uśmiechał się i kiwał głową.
Każdy z nich lękał się drugiego i myślał: co też on knuje i o co się tak zawziął?
Nasyp kolejowy wciąż rosnął i zwolna posuwał się od zachodu na wschód. Za kilka lat toczyć się będą po nim codzień setki wagonów z szybkością lotu ptaka, rozwożąc ludzi i dostatki, bogacąc możnych, ubożąc biednych, umacniając silnych, druzgocząc słabych, rozlewając mody i mnożąc występki, co wszystko razem nazywa się cywilizacją. Ale Ślimak nie wiedział o cywilizacji, i może dlatego, jedno z jej pięknych dzieł wydawało mu się czemś złowrogiem.
Gdy wszedł na swoje wzgórze przypatrywać się robotom, widok kolejowego nasypu za każdym razem budził w nim posępniejsze myśli. To zdawało mu się, że wał piaszczysty jest wysuniętym językiem olbrzymiego gadu, który siedzi w borze, na zachodniej granicy horyzontu, i przypełznie tu lada dzień, aby mu pożreć chudobę. To znowu, że nasyp jest granicą, która jego wieś oddzieli od reszty świata. Roboty prowadzono już w pięciu miejscach, po obu brzegach rzeki, sypiąc w jednej linji wzgórza, mające kształt mogił. Ślimak dostrzegał to podobieństwo i marzył, że ukończony nasyp jest niby olbrzymim palcem, który ukazuje mu jeden za drugim — cztery groby...
Powoli jednak przerwy między wałami wypełniły się; groby znikły, i zostało tylko jedno długie wzgórze piasku, wyciągnięte prosto jak strzała. W każdej porze dnia nasyp
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.