wiedzi coś rozdarło się od nieba do ziemi, i w rzekę uderzył piorun. — „Słyszycie zgiełk lasu? On nam urąga!...“ Połowę nieba przeleciała błyskawica, i drugi piorun uderzył w las. — „Zbijcie te pola gradem!... Zmyjcie te góry deszczem!...“ I posłuszne tumany rzucają się na góry i na pola: — „Ha... ho!... ha-ho!...“ Padła na ziemię jedna wielka kropla, za nią druga... setna... tysiączna... — „Ha... ho!... ha-ho!...“ Jedno ziarno lodu, drugie... setne... To przednia straż. Wichry dmą pobudkę, deszcz bębni, chmury jak psy puszczone ze smyczy wyją, tłoczą się, depczą; jedna kropla popędza drugą, ścigają się, wyprzedzają, nareszcie — łączą się w strumienie, płynące od nieba do ziemi. Słońce zgasło, a deszcz i grad zlały się w niszczącą masę, której cel i kierunek pokazują migotliwe błyskawice.
Po godzinnej ulewie zziajana burza spoczęła, a wówczas było słychać szum Białki, która wystąpiła z koryta. Całą szerokością gościńców płynęły brudne wody, strumienie szeleściły po bokach wzgórz, łąki były zalane, z drugiej strony nasypu utworzyło się jezioro.
Po chwili wzmogła się ciemność; z rozmaitych punktów horyzontu znowu trysnęły błyskawice, ulewa spotęgowała się, piorun uderzył w gościniec. Pionowe potoki deszczu wiatr pchał wukos, kłębił je i szarpał; świat zatonął w mglistej kurzawie.
U Ślimaka podczas burzy wszyscy zebrali się w pierwszej izbie. Owczarz na rogu ławy ziewał, obok niego Magda niańczyła owiniętą w sukmanę sierotkę, przyśpiewując jej cichym głosem: a, a, a!... Gospodyni chodziła z kąta w kąt, gniewna, że deszcz zalał ogień na kominie, a Ślimak wyglądał oknem, myśląc: czy ulewa nie zniszczy mu urodzaju?... Tylko Jędrek był wesoły: wybiegał przed dom moknąć na deszczu do nitki, a potem ze śmiechem wpadał do izby, namawiając Magdę i Staśka, ażeby szli z nim razem.
— Chodzi Stasiek! — mówił, ciągnąc brata za rękę. —
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.