— Czy to Pan Bóg robi zawieruchę?
— Musi, że Pan Bóg.
Chłopiec objął go za nogi; było mu trochę lżej i spokojniej, lecz że w tej chwili ojciec poprawił się na ławie, więc i on odsunął Staśka.
Odepchnięty pokolei przez wszystkich, dostrzegł Burka pod ławą; wsunął się tam, i choć pies był przemokły, położył na nim głowę i ogarnął go rękoma.
Na nieszczęście spostrzegła to matka.
— No, patrzajcie — zawołała — co on dziś wyrabia ten chłopak?... A dyć odsuń się od psa, bo w cię jeszcze piorun ustrzeli... Poszedł, Burek, do sieni!...
Pies, widząc, że gospodyni szuka drewna, podwinął ogon i szybko umknął za drzwi, a Stasiek w ludnej izbie znowu został sam, sam jeden ze swoim niepokojem. Zachowanie się jego zastanowiło wkońcu matkę, która myśląc, że Stasiek musi być głodny, podała mu kromkę chleba. Chłopiec wziął chleb do ręki, kawałek ugryzł, lecz zamiast jeść — rozpłakał się.
— Lo Boga świętego, Stasiek, co tobie jest? — krzyknęła matka. — Boisz się, czy co?...
— Ni.
— To czegoś taki niemrawy?
— Bo mnie trapi — wyszeptał, wskazując ręką na piersi.
Ślimak, którego także trapiła obawa o plony, pogłaskał Staśka i rzekł:
— No, nie frasuj się, nie frasuj... Choćby się Panu Bogu upodobało zniszczyć nam zasiewy, to przecie z głodu nie pomrzemy.
A zwracając się do żony, dodał:
— Widzisz, że on, choć z was najmniejszy, ma najlepszy rozum, bo frasuje się gospodarstwem.
Burza stopniowo ucichła; jednocześnie zwrócił uwagę
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.