Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

Ślimaka niezwykły szum w stronie rzeki. Chłop prędko zdjął buty i podniósł się z ławy.
— Gdzie ty idziesz? — zapytała żona.
— Wyjrzę — odparł — bo cosik jest tam niedobrego.
Wyszedł i, po upływie kilku pacierzy, wrócił zadyszany.
— A co, jakem zgadł! — zawołał na progu.
— Zboże nam wytłukło?... — krzyknęła żona.
— Zbożu niewiele złego — odparł — ale kolejnikom przerwało groblę...
— Jezu! Jezu!...
— Woda wali bez łąkę i sięga naszego podwórka... A że hycle Szwaby postawiły na swoim brzegu tamę, więc nam ujadło kawałek góry...
— Lo Boga!... I duży?...
— Nie duży, ale zawdy jakby ze dwa piece. I tego szkoda.
— A do stajni nie zaglądaliśta? — spytał Owczarz.
— Jakżeby nie? W stajni woda, w oborze woda, wreszcie i tu w sieni pełno wody. Deszcz ustaje, a na zachodzie czysto. Zara trza wylać, bo dobytek się pochoruje.
— A siano?
— Zmokło, ale da Bóg pogodę, to wyschnie.
— Magda, rozpal ogień!... — zawołała gospodyni. — Jędrek, weź szaflik i nieckę i wybieraj wodę z sieni, a wy gnajcie z Owczarzem do bydła. Znajda niech se tu zostanie, na ławie.
— Daj klucz do spichrza — rzekł Ślimak — wezmę szuflę.
Gdy słońce wyjrzało z za chmur, już dom Ślimaka był w ruchu. Na kominie płonął ogień, gospodyni z Magdą i Jędrkiem osuszali sień, gospodarz z parobkiem wylewał wodę ze stajenki.
Jednocześnie po drugiej stronie rzeki zebrała się gromada Niemców. Dostrzegli oni na powierzchni Białki płynące szczapy drzewa i postanowili je wyłapać. Uzbrojeni w długie