Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy była na gościńcu, brnąc po błocie w stronę miasteczka, wywlókł się za nią Ślimak. Szedł zdaleka, gniótł w pięści żydowskie pieniądze i myślał:
— Gdzieżbym ja cię sprzedawał, nasza karmicielko i dobrodziejko, żebym się nie bał o nieszczęście dla wszystkich?... Nie ja przecie winienem twojej nędzy. Bóg miłosierny zagniewał się na nas i po jednemu wysyła na śmierć...
Czasem krowa, jakby nie dowierzając, oglądała się za siebie, na dom. Wtedy Ślimak znowu szedł za nią i wahał się w duszy: czyby nie oddać Żydom pieniędzy i nie odebrać stworzenia? Ocaliłby ją, nawetby dopłacił, gdyby mu w tej chwili odstąpił kto paszy na zimę.
Na moście chłop stanął i, oparty o poręcz, bezmyślnie patrzył w wodę. Ot, zepsuło się coś w zagrodzie!... Roboty niema, zboża nikt nie kupuje, w lecie zginął mu syn, w jesieni ginie bydlątko, a co zima przyniesie?
I znowu przemknęło mu przez głowę:
— Jeszcze teraz mógłbym ją niebogę wykupić!... Nad wieczorem będzie za późno.
Nagle usłyszał za sobą głos starego Hamera:
— Nie do nas idziecie, gospodarzu?
— Poszedłbym — odparł Ślimak — żebyście mi paszy sprzedali...
— I pasza nie pomoże — mówił stary z fajką w zębach — bo chłop między kolonistami rady sobie nie da. Ale sprzedajcie swoje grunta, a i wam i mnie będzie z tem lepiej.
— Ni.
— Sto rubli dam za morgę!...
Ślimak aż założył ręce ze zdziwienia i pokiwawszy głową, odparł:
— Czy was, panie Hamer, opętało, czy co?... Mnie na smutek się zbiera, że z waszej łaski musiałem sprzedać bydlę, a wy jeszcze chceta, żebym wam sprzedał wszystko, całe mienie! Dy jabym chyba trupem padł u progu, żeby mi się przy-