wonego nieba. Jędrek z zadartą głową i założonemi wtył rękoma, sunął po lewej stronie drogi, gospodyni w granatowej katance rozpiętej, że było widać koszulę i piersi, szła po prawej stronie drogi, a gospodarz w czapce na bakier, podkasawszy ręką sukmanę, jak do tańca, rwał naprzód, od prawej strony gościńca do lewej i od lewej do prawej, śpiewając:
Za stodołom, za śwagrowom,
Dej mi spokój, bo zawołom,
Jak zawołom: „Dyć się wynoś!...“
Aż usłyszy sam jegomość...
Czy zawołasz, nie zawołasz,
Jak się uprę, nie wydołasz.
Aż parobkowi zrobiło się przyjemnie od ich wesołości i śmiał się, nie z tego, że za dużo wypili, lecz — że im tak dobrze było na świecie.
— Wiesz, Maciek!... — krzyknął Ślimak zdaleka, spostrzegłszy stojącego u wrót — wiesz, Maciek, nic nam Szwaby nie zrobią!...
Dobiegł pędem i ciężko oparł się Owczarzowi na szyi.
— Wiesz, Maciek — prawił gospodarz, idąc z nim ku izbie — spotkaliśmy na nabożeństwie Jaśka Grzyba. Hycel chłop, ale dobry!... Jakeśmy mu powiedzieli, że Jędrek przetrącił Hermana, to z radości postawił aż kwartę wódki i przysięgał na szczęśliwe skonanie, że sąd chłopaka uwolni... A Jasiek zna się, bo on pisał przy kancelarji i sam nieraz za różne szprynce bywał pod sądem. Ho! ho! on się zna...
— Jakby mnie pary wsadziły do prochowni, tobym ich spalił... — dodał zaczerwieniony Jędrek.
— Nie pyskuj! — zgromiła go matka — bo jak się kiedy naprawdę spalą, na ciebie padnie posądzenie...
W takim nastroju ducha weszli wszyscy do chałupy i zasiedli do jadła. Ale im się nie wiodło. Gospodyni, podając kapuśniak, więcej wylała go na stół, aniżeli w miskę; gospo-