Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

nia; sen tak głęboki, że Owczarz nigdy nie chciałby się z niego obudzić. Ach... ach... ciężko dyszy i zasypia, zasypia, zasypia...
Ze snu bez marzeń, który musiał trwać około dziesięciu godzin, obudziło Maćka wrażenie bólu. Uczuł silne wstrząśnienie. Ktoś kopnął go w bok, potem w głowę, później zaczął szarpać za ręce i targać za włosy, wołając:
— Wstawaj, złodzieju!... wstawaj!...
Owczarz machinalnie chciał wstać, lecz tylko przewrócił się na drugi bok. Wówczas uderzenia w głowę i szarpania powtórzyły się jeszcze gwałtowniej, a jakiś głos przytłumiony (tak zdawało się parobkowi) wciąż wołał:
— Wstawaj ty!... Bodaj cię święta ziemia nie nosiła!...
Maciek podniósł się i usiadł. Ale, że raził go blask dnia, a głowa ciężyła jak kamień, więc znowu zamknął oczy i oparł brodę na rękach, siedząc. Począł zbierać myśli, i w pierwszej chwili zdawało mu się, że zagorzał.
Teraz został uderzony pięścią w twarz raz i drugi. Z trudnością odchylił powieki i przekonał się, że bije go — Ślimak. Chłop szalał z gniewu.
— Czego mnie bijecie? — zapytał zdumiony Maciek.
— Gdzie konie, ty złodzieju?... — krzyczał Ślimak.
— Konie?... — mruknął Maciek. Wypełznął na czworakach ze swego barłogu na powietrze i jeszcze raz powtórzył: — Konie... Jakie konie?...
Nagle porwały go wymioty. Nieco oprzytomniał i spojrzał w głąb stajni. Zdawało mu się, że w niej czegoś brak. Potarł czoło, jakby chcąc obudzić leniwe myśli, i znowu spojrzał. Stajnia była pusta.
— A gdzie konie? — zapytał teraz Owczarz.
— Gdzie?... — krzyknął Ślimak. — Tam, gdzie ich zaprowadzili twoi bracia, złodzieju!...
Parobek ze zdumienia rozłożył ręce.
— Ja koni nie wyprowadzałem — rzekł — przez całą