Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

noc nie ruszyłem się ztela... Chyba cosik mi się stało, bom jest chory...
I zatoczył się, aż musiał uchwycić ręką za futrynę stajni.
— Co ty gadasz?... Udajesz głupiego, czy nie widzisz, że mi konie ukradli?... — mówił kipiący gniewem Ślimak. — A przecie ten, co kradł, musiał bramę otworzyć i przez ciebie stworzenia przeprowadzać.
— Nikt bramy nie otwierał, nikt przeze mnie koni nie wyprowadzał, niech mnie Bóg skarze! — mówił Owczarz, bijąc się w piersi. I rozpłakał się.
W tej chwili z za stodół nadbiegli Jędrek i Ślimakowa.
— Tatulu! — wołał chłopiec — za płotem leży Burek zdechnięty...
— Struły go złodzieje — dodała kobieta — bo pies toczył pianę... Aż mu na pysku zamarzła.
Owczarz, nie mogąc stać, usiadł na progu stajni.
— A dyć i temu coś się stało — odparł Ślimak — bo jest jak nieprzytomny. Ledwiem go dobudził... I jeszcze dostał choroby...
— Śmierci niech doczeka! — krzyknęła Ślimakowa, wygrażając pięścią. — Spał w stajni i dał konie ukraść... Bodaj go ziemia wyrzuciła, kiedy zdechnie!
Jędrek obejrzał się za kamieniem, chcąc rzucić w Owczarza, ale — zatrzymali go rodzice. Przypatrzywszy się lepiej parobkowi, dostrzegli w nim uderzające zmiany. Miał twarz popielatą, usta blade jak nieboszczyk i zapadnięte oczy.
— Może i jego otruli? — szepnęła gospodyni.
Ślimak wzruszył ramionami, niepewny co odpowiedzieć. Wreszcie zaczął badać parobka: czy kto nie był wczoraj w zagrodzie podczas ich nieobecności i czy go nie częstował?
Powoli i z trudnością, nic jednak nie ukrywając, opowiedział im Maciek o podróżnym, któremu naprawiał sanie, tudzież o trunku księży zakonników z Radecznicy i zakończył, szlochając: