— Jużci zadali mi jakiegoś paskudnego ziela, ażeby konie wyprowadzić...
Ślimak, zamiast ulitować się, znowu wpadł w gniew:
— Aleś ty wziął od niego trunek — wołał — i piłeś go?... I nie przyszło ci do myśli rozpowiedzieć mi o tem, jakeśmy wrócili z nabożeństwa... Co?...
— Cóżem ja miał woma gadać — odparł Maciek — kiej sami byliśta odrobinę zaprószeni?...
— Tobie nic do tego! — wrzasnął Ślimak. — Twoje psie prawo nie patrzyć, czym ja pijany, ale kiedym się upił, jeszcze lepiej pilnować... Takiś sam złodziej, jak i tamci, nawet gorszy, boś mnie zdradził, choć przygarnąłem cię, kiedy zdychałeś z głodu...
— Oj! nie gadajcie tak... — jęknął Owczarz. Zsunął się z progu i upadł do nóg Ślimakowi.
— Mam u was — szlochał — kilka rubli zasług... Mam kożuszynę, sukmaninę i skrzynkę... Zabierzcie to, ale nie mówcie, żem was zdradził... Przecie pies nie był ode mnie wierniejszy, a także go otruli...
Ale zacięty Ślimak odepchnął go.
— Nie zawracaj mi głowy! — mówił gniewnie. — Skrzynkę mi daje i swoje zasługi, a konie były warte z osiemdziesiąt rubli... Bez cały rok nie zebrałem tyle, żeby sobie nowe kupić... Osiemdziesiąt rubli, o Jezu!... Osiemdziesiąt rubli muszę wydać bez tego hycla... Żebyś ty był mojem rodzonem dzieckiem, nie dopiero przybłędą, jeszczebym ci nie darował... Oba chłopy, choć moi synowie, tyle mnie nie kosztowali...
Gniew jego wzrastał. Chłop trząsł się, ściskał pięści i wołał:
— Co ja się wreszcie mam frasować! Zgubiłeś konie — odnajdź ich, a nie, to cię zaskarżę do sądu, jak złodzieja... Idź, gdzie chcesz, szukaj, jak chcesz, ale bez koni na oczy mi się nie pokazuj, bo moja śmierć, albo twoja!... Takeś mi
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.