się Maciek niedaleko wsi, gdzie mieszkał sołtys Grochowski, kum Ślimaka. Ponieważ nakład drogi nie był wielki, więc Maciek wstąpił do Grochowskiego, licząc, że im jeść dadzą, bo już był głodny, a i sierota popłakiwała na ręku.
Znalazł sołtysa w chacie, akurat, gdy mu wymyślała żona — tak sobie, bez powodu. Olbrzymi chłop, siedząc na ławie pod ścianą, oparł jedną rękę o stół, drugą na oknie i słuchał kobiecego ujadania z taką powagą, jakby mu w gminie raport czytano. Powaga jednak nie była szczera, bo ile razy żona schowała głowę między garnki na kominie, Grochowski przeciągał się i ziewał, albo zaciśniętą pięścią bił się w łeb, krzywiąc się tak brzydko, jakby mu owo gadanie oddawna obmierzło.
Przy obcych żona folgowała sołtysowi, aby nie wystawiać na szwank jego urzędu. To też Grochowski z ukontentowaniem przyjął Owczarza; kazał mu podać gorącej strawy, a dziecku mleka. Gdy zaś jeszcze doniósł parobek, że Ślimakowi skradziono konie, i że on, Maciek Owczarz, idąc za śladem złodziejów, wstąpił po radę do swego sołtysa, Grochowski — poczęstował go wędzonką i wódką. Gotów był nawet pisać protokół; na nieszczęście, jak mówił, zabrakło mu w izbie urzędowych statków i papieru.
Swoją drogą wziął Maćka na sekretną rozmowę do alkierza, gdzie z godzinę szeptali. Okazało się, że Grochowski oddawna tropi złodziejską bandę, a nawet zna jej dowódców; zrobić im jednak nic nie może, bo żadnego nie złapał na uczynku, a co gorsza, jakieś silne wpływy krępują mu ręce. Powiedział on Maćkowi nazwisko podróżnego, który za naprawę sani tak go wczoraj uczęstował trunkiem zakonników radecznickich, a nadto objaśniał, że jadąca z nim baba, niby żona, nie jest ani babą, ani żoną, ale bratem Joselowego szwagra, przebranym w kobiece szmaty.
Zrozumiał też Maciek, dlaczego wczoraj młody Grzyb z taką ochotą podejmował oboje Ślimaków we wsi kościel-
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.