Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

Oho!... słychać szepty... Już idą złodzieje... Już nawet utworzyli bramę stajni, i widać śnieg na dziedzińca. Maciek tuli się do ściany i ściska swój kij... To im da!...
Ale złodzieje pomiarkowali widać, że Maciek czuwa, i odeszli. Bogać tam odeszli! naprawdę uciekli i pędzą, aż szumi... Owczarz roześmiał się i pomyślał, że już teraz może zasnąć, a przynajmniej zdrzemnąć spokojnie. Poprawił się na siedzeniu, wtulił się w kąt i obu rękoma przycisnął znajdę do piersi, aby mu nie spadła. Potrzebuje tylko chwili snu, gdyż jest bardzo znużony. Potem zaraz obudzi się, bo ma coś robić; ale co?...
— Co ja miałem robić?... — marzył. — Orać?... Ni — przecie już zorane... Kunie napoić?... Jużci, że kunie...
Po północy wiatr rozegnał chmury i na niebie ukazał się skrawek księżyca. Mdły jego blask padł prosto w oczy Maćkowi, ale chłop — nie ruszył się. Wkrótce księżyc schował się za wzgórza, nadciągnęły nowe chmury ze śniegiem, ale Maciek jeszcze się nie ruszył. Siedział we wgłębieniu góry, z głową opartą o ścianę, obejmując rękoma znajdę.
Nareszcie słońce wzeszło, ale Maciek i teraz nie ruszył się. Zdawało się, że zdziwiony patrzy na plant drogi żelaznej, która leżała o kilkadziesiąt kroków od niego.
Słońce stało wysoko, kiedy na plancie kolei ukazał się dróżnik. Spostrzegł chłopa i zawołał; ale że Maciek milczał, więc dróżnik zbiegł z nasypu i zbliżył się do siedzącego. Obszedł go zdaleka, krzyknął parę razy: „Hej! hej! ociec, czyście się upili?...“ — a nareszcie, jakby nie wierząc własnym oczom, wszedł w zagłębienie wzgórza i dotknął Maćka ręką.
Twarz chłopa była twarda jak wosk, i twarz dziecka była twarda jak wosk; szron siedział na rzęsach chłopa, a na ustach dziecka szkliła się zamarznięta ślina.
Dróżnikowi ręce opadły ze zdziwienia. Chciał krzyczeć, ale widząc, że jest sam, zwrócił się i począł pędem uciekać w stronę, skąd przyszedł. Zaraz za wzgórzem widniały wesoło