o zepsucie wiadra u cudzej studni. Strażnik, widząc, że już ruszyli, wybiegł z kancelarji i dopędził ich konno.
W tym czasie, kiedy wójt z gminy wyprawił do sądu nieboszczyków, powiat ciupasem odsyłał gminie „głupią Zośkę.“ W parę miesięcy po zostawieniu dziecka na opiece Owczarza, Zośka dostała się do więzienia. Za co? — jej nie było wiadomo. Zarzucano zaś jej żebraninę, włóczęgostwo, nierząd, zamiar podpalenia i, po odkryciu każdego nowego występku, przeprowadzano ją z więzienia do aresztu, z aresztu do więzienia, z więzienia do szpitala, ze szpitala znowu do aresztu, i tak przez cały rok.
W wędrówkach tych Zośka zachowywała się całkiem obojętnie. Tylko, gdy ją przeprowadzono do nowego lokalu, przez kilka pierwszych dni troszczyła się: czy dostanie robotę? Następnie wpadała w apatję i większą część doby przesypiała albo na tapczanie, albo pod tapczanem, albo w korytarzu, albo na podwórku więziennem. Zresztą było jej wszystko jedno.
Niekiedy budziła się w niej tęsknota do swobody i myśl o porzuconem dziecku, a wówczas wpadała w furję. Raz w takim stanie nie jadła przez tydzień, drugi raz chciała się obwiesić na chustce, a za trzecim razem o mało nie podpaliła więzienia. Oddano ją więc do szpitala i, wyleczywszy zastarzałą ranę w nodze, po upływie kilku miesięcy (w ciągu których poznała parę nowych więzień) odesłano na miejsce urodzenia, pod dozór.
Szła tedy Zośka z powiatu do rodzinnej ziemi, pod opieką dwu chłopów, z których jeden niósł o niej pismo, a drugi mu towarzyszył. Szła gościńcem, mając na jednej nodze but, a na drugiej sandał, na grzbiecie dziurawą sukmanę, a na głowie chustkę jak rzeszoto. Ani silny mróz, ani widok znanej okolicy nie wywierały na niej wrażenia. Patrząc przed siebie, niewiadomo na co, podkasała sukmanę, wysunęła się przed swoich dozorców i szła tęgim krokiem, jakby jej do domu
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.