Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

Josela, ale opadł i oparł się o ścianę. Gorąco go oblało, potem nogi mu się zatrzęsły, a potem było mu niby dziwno, że go taki strach ogarnął.
— Gdzie... kiedy?... — spytał głucho.
— Gdzie?... — mówił Josel. — W jarach, z tamtej strony kolei i nawet niedaleko gminy. A kiedy?... kiedy?... Sami wiecie, że tej nocy, boście go wczoraj wypędzili...
Chłop podniósł się gniewny.
— Uu!... już tak szczekacie, Joselu, że się kurzy za wami... Zmarzł!... Cóż to on ode mnie w jary poszedł?... Niema chałup na świecie, czy co?...
Szynkarz wzruszył ramionami, i cofając się do drzwi, odparł:
— Wierzcie, nie wierzcie — mnie wszystko jedno. Sam widziałem, jak zmarzniętego Owczarza z dzieckiem odwozili do sądu, pewnie na egzenterunek. A wy możecie nie wierzyć!... Bądźcie zdrowi, gospodarzu...
— Wielga rzec!... A cóż mi za to będzie, że on zmarzł!... — wykrzyknął Ślimak.
— Od ludzi nic, ale... Pan Bóg... Wy już i w Boga nie wierzycie, Ślimaku?... — spytał Żyd z za progu, i od ognia na kominie błysnęły mu oczy.
Zamknął drzwi izby, potrącił się o coś w sieni i wyszedł na podwórek. Ślimak słyszał jego ciężki chód, stopniowo cichnący aż do bramy; potem usłyszał, jak siadł do sanek i krzyknął: wio! — na konia. I jeszcze słyszał, jak sanki skrzypiały, coraz dalej i dalej, aż do mostu.
Otrząsnął się, spojrzał po izbie, i z drugiego kąta zobaczył utkwione w siebie oczy Jędrka. Jakaś posępność osiadła mu na myśli.
— Cóżem winien, że on zmarzł? — mruknął do siebie. W tej chwili przypomniał sobie jedno kazanie, które wikary powtarzał w kościele co roku. I zdawało mu się, że słyszy jego zmęczony ze starości i jękliwy głos, wołający: „Byłem