Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

co ten para Josel gada, że Owczarz z dzieckiem oboje zmarźli?
— Com nie miał słyszeć? — odparł niechętnie sołtys. — Przecie to prawda...
— Zmarźli?... zmarźli?... — powtórzył Ślimak.
— Jużci tak. Ale — dodał — kużden rozumie, że to nie z waszej winy. Nie dopilnował koni, wy w złości wygnaliśta go, ale przecie nikt mu nie kazał schodzić z gościńca między jary. Upił się, czy co, i nieborak zginął bez własne głupstwo.
Jędrek już był gotów i, żegnając się z rodzicami, kolejno obejmował ich za nogi. Ślimakowi łzy zakręciły się w oczach. Ścisnął syna za głowę i dał mu rubla na wszelki wypadek, polecając go opiece Boskiej. Zdziwił się jednak bez miary, widząc, że matka traktuje chłopca obojętnie.
— Jagna! przecie Jędrek jedzie do sądu i do haryśtu... — reflektował ją mąż.
— To i co — odparła, patrząc błędnemi oczyma.
— Bardzoś chora?...
— Ni. Ino mnie trochę głowa boli i we wnętrzu pali, i... sił jakoś nie mam...
To powiedziawszy, odeszła do alkierza i legła na łóżku. Jędrek z sołtysem opuścili chatę.
Ślimak został sam w izbie, a im dłużej siedział, tem niżej głowa opadała mu na piersi. Zdawało mu się, że drzemie, to znowu, że siedzi nad jakiemś szarem polem, w każdą stronę bardzo rozległem, na którem niema ani krzaków, ani badylów, ani nawet kamienia — nic. Tylko gdzieś zboku (chłop nie śmiał spojrzeć na tamtą stronę) stoi Owczarz z dzieckiem na ręku i uparcie patrzy mu w oczy.
Ślimak wstrząsnął się. Nie, na tem polu niema Owczarza, a jeżeli jest, to gdzieś tak zboku, na krawędzi, tak gdzieś daleko, że go nawet dojrzeć niepodobna, i widać tylko kraj jego sukmany, a może i tego nie...
Myśl o Owczarzu zaczęła być dokuczliwą. Chłop podniósł