Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

— Utonął noma tego lata — szepnął chłop i zmartwiał na myśl, że Zośka zapyta go o Owczarza i córkę.
Ale ona jadła ze zwierzęcym apetytem, nie wypytując się o nic więcej.
— Wie, czy nie wie?... — myślał chłop.
Zośka, skończywszy jeść, głęboko odetchnęła i uderzyła ręką w kolano tak wesoło, że i Ślimak nabrał otuchy. Nagłe spytała się:
— Przenocujeta mnie?
Chłopa targnął niepokój. W tej pustce każdy gość byłby dla niego błogosławieństwem, ale Zośka!... Jeżeli nie wie o Owczarzu, jakie nieszczęście przygnało ją dziś do chaty? jeżeli wie — poco tu przyszła?...
I gdy tak myślał, trwożąc się w sercu, izbę znowu zaległa cisza, i chłop znowu usłyszał głos wikarego: „Byłem głodny — nie nakarmiliście mnie, nie miałem dachu nad głową — nie przygarnęliście mnie... Idźcie, przeklęci, w ogień wieczny...“
— To se tu ostań — rzekł — ino śpij w izbie.
— Choćby w szopie — odparła.
— Ni, w izbie.
Niewiadomo skąd, trwoga już go opuściła, ale tem mocniej czuł ciężar niepokoju. Zdawało mu się, że niewidzialna ręka chwyta go za płuca, dotyka serca, szarpie za kiszki. Czuł dokoła siebie nieszczęście, a to go najwięcej mordowało, że nie wie, ani jakie ono jest, ani kiedy uderzy? I znowu przyszły mu do myśli słowa:
— Co z tego, że zostanie grunt, jak ludzie na nim wyginą?...
A potem dodał:
— Czyżby już śmierć szła na nas?... No, a jeżeli śmierć, to i cóż?
Ogień dogasał. Zośka umyła miskę i w łachmanach legła spać na ławie. Ślimak wszedł do alkierza, ale nie myślał rozbierać się; usiadł w nogach żony i postanowił czuwać bodaj