— Podpalili was? — spytał.
— A jużci — odparł chłop.
— Tamta? — dodał Fryc, pokazując ręką na wzgórze.
— Przecie ona.
— Nie lepiej to było nam sprzedać grunt?... — rzekł Fryc po chwili.
Chłop spuścił głowę i milczał.
Pomimo silnego ratunku, stodoła spaliła się, z chaty jednak uratowano część ścian. Jedni z kolonistów zalewali wodą zgliszcza, inni otoczyli kołem Ślimaka i jego chorą żonę.
— Gdzież się teraz podziejecie? — zaczął znowu Fryc.
— Usadowimy się w stajni — odparł chłop.
Niemki szeptały między sobą, ażeby zabrać ich na folwark, a koloniści kręcili głowami, mówiąc, że choroba Ślimakowej może jest zaraźliwa. Fryc skwapliwie przyłączył się do tej ostatniej opinji i kazał chorą przenieść w półkoszku do stajni.
— Przyszlemy wam tu — rzekł Fryc — wszystkiego, co potrzeba, a potem zobaczymy...
— Niech Bóg wynagrodzi — odparł Ślimak i schyliwszy się, objął go za nogi.
Koloniści poczęli się rozchodzić. Fryc jedną z bab zostawił przy chorej, jednemu z parobków kazał przywieźć słomy dla pogorzelców, a Hermanowi szepnął, aby natychmiast jechał do Woli, po młynarza Knapa.
— Dziś chyba skończymy z nim interes — mówił do Hermana. — Wielki czas!...
— Bez tego — odparł Herman, wskazując głową na zgliszcza — nie wytrzymalibyśmy do wiosny.
Fryc zaklął. Mimo to życzliwie pożegnał się ze Ślimakiem, radząc, aby do żony sprowadził felczera, bo jest źle. Lecz, gdy schyliwszy się nad chorą, rzekł:
— Ona jest całkiem nieprzytomna...
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/243
Ta strona została uwierzytelniona.