Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

Ślimakowa, nie otwierając oczu, odparła dziwnie stanowczo:
— Aha... nieprzytomna, nieprzytomna!...
Fryc cofnął się zmieszany. Po chwili szepnął:
— Bredzi!... ma gorączkę...
I uścisnąwszy Ślimakowi rękę, poszedł za innymi na kolonję.
Zrobił się dzień, z kolonji przywieźli słomę, bułkę chleba i butelkę mleka, a Ślimak wciąż chodził po dziedzińcu, po którym rozścielały się cuchnące dymy pogorzeliska. Splotły mu się po desperacku zwieszone ręce, a on chodził, oglądał i nasycał się goryczą bólu. Tu pod szopą leży stołek i ława... Jakie one stare!... Siadywał na nich będąc dzieckiem i niekiedy wyrzynał cygankiem karby i krzyże... o! właśnie te same. A tu skrzynia, nawet z kluczem w zamku. Chłop otworzył ją i wydobył mniejszy woreczek ze srebrem i większy z bankocetlami, i oba ukrył w rogu stajni, pod zeschłą mierzwą. Ukończywszy tę czynność, wpadł znowu w apatję i znowu tułał się po dziedzińcu. Oto kupa popiołów, z pomiędzy których sterczą czarne, dymiące belki: to jego stodoła i całoroczne zbiory! A tam leży Burek; już go nawet zaczęły szarpać wrony, i z pod żółtych kudłów wyglądają krwawe żebra. A tu jego chata — bez okien, bez drzwi, bez dachu; tylko z pomiędzy okopconych ścian sterczy komin. „Jaka ta chałupa mała i jaki wysoki komin!...“ — pomyślał Ślimak.
Odwrócił się i wszedł na wzgórze, tknięty przeczuciem, że w tej chwili mówią o nim we wsi, a może przyjdą mu z pomocą. Ale ze wsi nikt nie nadchodził. Na bezgranicznej płachcie śniegu nie było ani jednej żywej istoty, tylko tu i owdzie z pomiędzy drzew błyskały ognie rozpalone w chałupach.
— Śniadanie gotują — mruknął do siebie.
Zmęczony umysł i podniecona fantazja sprawiały, że chwi-