Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

nogi przymarzły do ziemi. Więc zaczął pobudzać się do gniewu i sam przed sobą obmierzać swoją chudobę.
— Uu!... psiakość... — mruczał. — Miałbym też czego żałować! Grunt jałowy, do ludzi daleko, zarobków nijakich, a czego nie wypali słońce, zniszczy woda. Potobym chyba siedział, żeby się na mnie dorabiali złodzieje.
Gniew naprawdę w nim zakipiał; chłop plunął na ziemię, potrącił złamane wrota i tęgim krokiem poszedł w stronę mostu, nie oglądając się na zagrodę. W drodze spotkał dwu niemieckich parobków, którzy, z wesołą rozmową, szli nocować do jego sadyby. Na widok Ślimaka zamilkli, ale, minąwszy go, poczęli się cicho śmiać.
— Jabym też z wami zimował, hycle?... — mruknął Ślimak. — Niech ino mi chłopak wróci z aresztu i baba ozdrowieje, a pójdę w taki świat, że was nigdy oczy moje nie zobaczą...
Na pogodnem niebie zapalały się gwiazdy, i księżyc począł wynurzać się z poza lasu. Za mostem chłop skręcił na lewo i wkrótce stanął przy kolonji Hamera.
U wrót czernił się i pokaszliwał jakiś cień ludzki.
— To wy, panie bakałarzu? — spytał Ślimak.
— Ja. Cóż, zgodziliście się sprzedać grunt?
Chłop milczał.
— Może to i lepiej... Pewnie, że lepiej — ciągnął bakałarz. — Sami na tym kawałku niewielebyście zwojowali, bo wam się nie wiedzie, a tak — przynajmniej uratujecie innych.
Obejrzał się i prawił zniżonym głosem:
— Ale potargujcie się u rejenta z Hamerami, bo im robicie łaskę. Jak z wami skończą, Knap odda córkę Wilhelmowi, wypłaci posag i jeszcze dopożyczy pieniędzy. Bez tego Hirszgold wygnałby ich na święty Jan i sprzedałby folwark Grzybowi... Ciężki kontrakt podpisali z Żydem.
— To Grzyb kupiłby po nich kolonję? — spytał Ślimak.
— Któżby inny? — szepnął bakałarz. — Grzyb chce ku-