Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gede nie jest taki podły — odparł starszy — on dotrzyma układu. To Żydem pachnie... Musieli go namówić Josel z Hirszgoldem, oba psubraty, co nas wszystkich w nieszczęście wciągnęli.
Rozdrażniony Ślimak zatrzasnął drzwi stajenki. Obaj Niemcy podnieśli głos:
— Zapłacisz ty za szachrajstwo!...
— Gruntu ci nie wystarczy...
— Zobaczysz, jak cię Żydki wykwitują.
— Z głodu zdechniesz, albo będziesz wyciągał rękę pod kościołem.
— Całujta mnie!... — odkrzyknął im Ślimak.
Odwrócili się i odeszli w stronę kolonji, grożąc pięściami i wymyślając po polsku i po niemiecku naprzemian. Gdy umilkły ich gniewne głosy, Ślimak wyszedł ze stajni i począł błąkać się po podwórku, nasłuchując, czy nie jedzie kto gościńcem.
— Nic nie pomoże — myślał — trza sprowadzić jaką babę i felczera...
Niekiedy otwierał skrzypiące drzwi stajenki i zaglądał do żony. Zdawało mu się, że śpi, nieco uspokojona, bo już nie chrapała.
Tak przewałęsał się do rana. Po wschodzie słońca rzucił paszy krowom i napoił je, a gdy się całkiem rozwidniło, wszedł do stajni, chcąc się trochę przespać.
Zastanowił go spokój żony. Więc choć mu się oczy kleiły i huczało w głowie, podszedł do niej i obejrzał, skupiając resztę uwagi. Targnął ją za rękę, dotknął ust — nie ruszyła się. Umarła i już nawet ostygła.
— Ot, masz!... — mruknął. — A... a... niech już wszystko djabli wezmą!...
Zamknął się w stajni i zgarnąwszy trochę słomy do kąta, legł na niej. Po kilku minutach twardo zasnął.