Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak się ta kiedy spotkacie z Grochowskim, nakażcie mu ode mnie, żeby nie pozwolił sprzedać gruntu, dopóki Jędrek nie urośnie.
— A we wsi co teraz powiedzieć?... bo tam idę.
Lecz chłop już nakrył się kożuchem i zaprzestał rozmowy.
Żyd stał, oparł brodę na ręku i długo dumał. Wreszcie, zamknąwszy stajenkę, zabrał swój wór i kij i poszedł, ale nie za most, do wsi, tylko gościńcem w górę. Współczucie nędzarza dla cudzej nędzy było tak silne, że w tej chwili zapomniał o swoich kłopotach, a myślał o ratowaniu Ślimaka. Właściwie nawet nie myślał o Ślimaku, tylko wprost nie umiał go odróżnić od siebie. Zdawało mu się, że to on sam, Jojna, leży w stajni obok umarłej żony, i że za wszelką cenę musi wydobyć się z nieszczęścia.
Szedł więc, o ile mu pozwalały stare nogi, najprzód do Grochowskiego. Było już ciemno, około szóstej wieczorem, kiedy stanął przy jego zagrodzie. Uderzyło go, że w chacie niema światła. Zaczął pukać, nie odpowiedziano. Wyczekawszy z kwadrans u progu, obszedł chatę dokoła, i kiedy zdesperowany, zabierał się już do powrotu, nagle stanął przed nim, jakby z pod ziemi, Grochowski.
— Tyś tu poco, Żydu?... — gniewnie zapytał go olbrzymi chłop, starannie chowając za siebie jakiś długi przedmiot.
— Poco?... — odparł wystraszony Jojna. — Ja tu umyślnie przyleciałem do was od Ślimaka... Wy wiecie, że oni się spalili, Ślimakowa umarła, a on sam leży przy niej bez rozumu?... Gada tak, jakby mu po głowie chodziły paskudne myśli i nawet krów nie napoił. Ja się boję za to, co on zrobi dziś w nocy.
— Słuchaj, Żydu — odezwał się surowo chłop — ino mi gadaj prawdę. Kto cię tego krętactwa nauczył? Boś ty sam nie złodziej, ale widno, że cię tu złodzieje nasłali...