— Jakie złodzieje? — krzyknął Jojna. — Ja przecie wracam prosto od Ślimaka...
— Nie łgaj, nie łgaj... — odparł Grochowski. — Bo mnie stąd nie wyciągniesz, żebyś nałgał drugie tyle, a oni ci nawet twoich pieniędzy nie oddadzą...
Pogroził Jojnie i cofnął się między budynki. Teraz dopiero spostrzegł Żyd, że Grochowski ma w ręku fuzję. Widocznie spodziewał się złodziejów.
Widok broni tak przestraszył Jojnę, że w pierwszej chwili o mało nie upadł, a następnie zaczął uciekać do gościńca. Przy słabem świetle księżyca zdawało się Żydowi, że każdy krzak i każdy słup jest zbójcą, który go najprzód obedrze, a potem wystrzeli z fuzji. Jojna chyba umarłby od huku.
Ale nie zapomniał Ślimaka i dostawszy się na gościniec, poszedł do wsi kościelnej, na probostwo.
Tutejszy proboszcz dopiero od kilku lat rządził parafją. Był to człowiek średniego wieku, bardzo piękny. Posiadał wyższe ukształcenie i maniery dobrze wychowanego szlachcica. Co rok sprowadzał więcej książek, aniżeli wszyscy jego sąsiedzi, i dużo czytał; nie przeszkadzało mu to hodować pszczół, polować, bywać na sąsiedzkich zebraniach i pełnić duchownych obowiązków.
Posiadał ogólną sympatję. Szlachta kochała go za rozum i hulackie skłonności, Żydzi za to, że nie pozwalał ich krzywdzić, koloniści, że — na probostwie ugaszczał pastorów, chłopi, że odnowił kościół, obmurował cmentarz, mówił ładne kazania, urządzał świetne nabożeństwa, a ubogich nietylko darmo chrzcił i grzebał, lecz nawet wspomagał.
Ale stosunki między prostym ludem a proboszczem nie były dosyć ścisłe. Chłopi szanowali go, ale nie mieli śmiałości. Patrząc na niego, wyobrażali sobie, że Bóg jest to wielki pan i szlachcic, łaskawy i miłosierny, który jednak z byle kim nie gada. Proboszcz czuł to, i szczególnie było mu
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.