drzewa, na których wrzeszczały gawrony, — tak tęsknił za ludźmi, że prawie nie mógł doczekać się wieczoru. Rachował już nie godziny, ale kwadranse, a gdy myśląc, że upłynął kwadrans, spoglądał na zegarek, przekonywał się ze zdumieniem, że upłynęło zaledwie kilka minut.
Wikary mieszkał w innym domu i zaraz po zachodzie słońca szedł spać, ubierając się do łóżka w sukienny, watowany czepek. To jeszcze jedno pocieszało proboszcza, który nie lubił swego pomocnika. Aby zaś w jakikolwiek sposób dotrwać do wyjazdu, zażądał samowara, i paląc fajkę, marzył.
— Będą dziś państwo Teofilowie, czy nie będą?... No, on jest człowiek rzadkiej głupoty, ale ona... Boże miłosierny, co też mi się snuje po głowie!...
Lecz pomimo narzekań, ciągłe widział zielonawe oczy pani Teofilowej, utkwione niby z żalem w niego, i ten szczególny wyraz twarzy, z jakim niedawno powiedziała:
— Księże proboszczu, w życiu bywają silniejsze dramaty niż na scenie.
On wówczas nie odpowiedział jej, tylko poczuł, że coś ścisnęło go za piersi. Ale dzisiaj, siedząc tu sam i rachując powolne kołatanie zegara, przyznawał, że w życiu bywają nietylko silne, ale straszne dramaty.
Cóż to za piekło, kryć się przed samym sobą ze swojemi myślami!
Mocniej pociągnął fajkę i nagle drgnął.
Przywidziało mu się, że jego sutanna dotyka jedwabnej sukni.
— Jezu, zmiłuj się nade mną! — szepnął, odsuwając się od stołu. Ale jakkolwiek usiadł, zawsze widział zielonawe oczy i czuł palące dotknięcie jedwabnej sukni.
— Ach, żeby już prędzej wyjechać... Mróz otrzeźwi... Zresztą cały wieczór będę grał w preferansa...
Tak myślał i nie wierzył sobie. Wiedział, że kobiety za-
Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.