Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, uspokój się, bracie... będzie dobrze... Bóg nie opuszcza swoich dzieci...
Pocałował go i otarł mu łzy. Ślimak z rykiem upadł mu do nóg po raz drugi.
— Niech już zginę... — szlochał. — Niech pójdę do piekła za moje grzechy, kiej mnie takie szczęście spotkało, że sam jegomość ulitowaliście się nade mną... A czy ja wart tego, a dy, żebym ja sto lat żył, żebym na kolanach do Ziemi Świętej poszedł, to jeszcze się nie odsłużę...
Odsunął się na klęczkach i bił czołem w ziemię u nóg księdza, jak przed ołtarzem. I dużo czasu upłynęło, nim proboszcz zdołał go o tyle uspokoić, że chłop podniósł się i wdział kożuch.
— Napij się — rzekł ksiądz, podawszy mu kielich miodu.
— Kiej nie śmiem, mój serdeczny jegomość...
— No, więc ja piję do ciebie — i dotknął ustami kielicha.
Ślimak ujął miód drżącemi rękoma i znowu uklęknąwszy, z trudnością wypił.
— Cóż, smakuje ci? — zapytał ksiądz po chwili.
— O, dobre! Kiep arak... — odparł chłop innym głosem i pocałował proboszcza w rękę. — Korzeni musi być tu sporo — dodał.
Namówiony, zjadł kawałek mięsa z chlebem i wypił drugi kielich miodu. Posiłek ten widocznie go pokrzepił.
— Powiedzże mi, bracie, co się z tobą stało — zaczął ksiądz. — Boć pamiętam, żeś był gospodarz dostatni.
— Dużoby gadać, mój dobrodzieju. Jeden syn mi utonął, drugi w haryście, żona zmarła, konie mi ukradli, spaliły me... A wszystkie moje nieszczęścia zaczęły się od tych czasów, jak dziedzic sprzedał wieś, jak zaczęli budować kolej i jak przyszły Niemce. Bez tych najpierwszych kolejników, co na naszych polach tyki ustawiali, rozeźliła się na mnie cała wieś. Buntował też ich, bo buntował Josel, za to, że