Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

mierniki kupowali u mnie kurczęta i insze tam rzeczy. Do dziś dnia ich buntuje...
— A wy do niego ciągle chodzicie po radę — wtrącił ksiądz.
— Gdzież pójść — dopraszam się łaski dobrodzieja? Przecie chłop nieumiejętny, a Żyd zna się na wszystkiem i nieraz mądrze poradzi.
Ksiądz poruszył się. Chłop, podniecony miodem, prawił dalej:
— Jak pana nie stało, urwały mi się dworskie zarobki, i jeszczem musiał oddać Niemcom dwa morgi łąki, com arendował od dziedzica.
— Aaa!... — przerwał proboszcz. — Czy nie tobie chciał dziedzic sprzedać za sto dwadzieścia rubli łąkę wartającą ze sto sześćdziesiąt?
— Jużci mnie.
— I dlaczegożeś nie kupił? Nie wierzyłeś mu. Wam się zdaje, że panowie tylko o waszej krzywdzie myślą...
— Kto ich wie, co oni myślą, dobrodzieju? Między sobą śwargocą jak Żydy, a z człowieka ino se kpinkują. Przecie pamiętam, kiedy z okazji tej łąki zaczął pan z panią i śwagierkiem nade mną wydziwiać, tom się tak zaląkł, żebym i za sto rubli tego kawałka nie wzion. Wreszcie gadali ludzie w onych czasach, że mają grunta rozdawać.
— I tyś uwierzył?
— Czy ja się na tem rozumiem, kiedy ze wszystkich stron idzie samo bałamuctwo, a rzetelnej prawdy nikaj się człowiek nie dowie? Nowięcej to się rozumieją Żydy; ale raz gadają tak, drugi raz inak, a chłop wierzy w to, z czem mu lepiej.
— Hm! a przy kolei nie miałeś zarobków?
— Nawetem grosza nie widział, tak mnie odepchnęły Niemce.
— Nie mogłeś to przyjść do mnie! — obruszył się pro-