Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

boszcz. — Przecież u mnie cały czas mieszkał naczelny inżynier...
— Dopraszam się łaski dobrodzieja, czym to ja wiedział? Wreszcie i chodzić na plebanję nie miałbym śmiałości.
— Hm! hm! Czy i Niemcy ci dokuczali?
— Oj! oj! — westchnął chłop. — Od swego przyjścia tutaj mordowały mnie, żeby im grunt sprzedać. Tak mnie nachodziły, tak się przypominały, że kiedy zesłał Pan Bóg ogień, tom nareszcie uległ i z żoną przeniosłem się do nich...
— I sprzedałeś?...
— Bóg uchronił i moja nieboszczka. Wstała ze śmiertelnej pościeli, wyciągnęła mnie od nich i tak zaklęła, że już wolę zginąć, niż sprzedać. Ale też zrobią oni mi zemstę... — dodał Ślimak, smutnie zwieszając głowę.
— Nic ci nie zrobią.
— Nie oni, to stary Grzyb. Bo jakby Hamer stąd wyszedł, to Grzyb folwark po nim obejmie. A on gorszy od Niemca.
— O, tom dobry pasterz! — pomyślał ksiądz. — Moje owce gryzą się między sobą, jak wilki, Niemcy ich trapią, Żydzi im radzą, ja zaś jeżdżę na zabawy!... — Zostańże tu, mój bracie — rzekł głośno — a ja wstąpię na wieś.
I podnosił się z progu. Ślimak jeszcze raz ucałował mu nogi i odprowadził do sani.
— Jedź za most — zwrócił się proboszcz do furmana.
— Za most?... Już tam nie pojedziemy? — dziwił się woźnica, taki pyzaty, jakby go pszczoły pokąsały.
— Ruszaj, gdzie ci każę! — odparł ksiądz niecierpliwie i rzucił się na siedzeniu.
Sanie odjechały. Ślimak został sam i, oparłszy się na płocie, jak niegdyś za lepszych czasów, przysłuchiwał się milknącym dzwonkom i myślał:
— Skąd dobrodziej o nas się dowiedział? Widać, że przed księdzem, to jak i przed Panem Bogiem nic się nie