Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ruszaj, Paweł, co koń wyskoczy — rzekł ksiądz do furmana. Wydobył repetjer, a usłyszawszy, że jest trzy kwadranse na dziesiątą, mruknął:
— Spóźniłem się, ale jeszcze zdążę!...
I znowu zobaczył przed sobą zielonawe oczy to na powierzchni śniegu, to między gwiazdami, to na plecach otyłego furmana.
— Boże, bądź miłościw... Boże, bądź miłościw... — szeptał ksiądz, pasując się z nagabaniami szatana.
Ślimak stał na gościńcu, dopóki w ciemności nie rozpłynęły się sanki. Gdy zaś w powietrzu zaległa cisza, poczuł znużenie i nieprzepartą chęć do snu. Zwolna powlókł się do stajenki, ale — nie wszedł tam. Bał się spać obok zmarłej żony i legł w obórce.
Sny miał posępne, jakim zwykle człowiek ulega po silnych wstrząśnieniach. Marzyło mu się, że gdzieś spada, to znowu, że topi się w bardzo zimnej wodzie, to, że błąka się po okolicy, w której nigdy nie było dnia, tylko wieczny półzmrok — a wkońcu, że żona, opuściwszy stajenkę, usiłuje wedrzeć się do obory, jużto otwierając pocichu drzwi, jużto odsuwając deskę w ścianie. Obudził się zmęczony i smutny, i nawet przez chwilę zdawało mu się, że nocna wizyta proboszcza była tylko przywidzeniem. Z trwogą zajrzał do stajenki i uspokoił się dopiero wówczas, gdy spostrzegł chleb, mięso i napoczętą butelkę miodu, którą ksiądz zostawił wczoraj. Blask świtającego dnia padł na nieboszczkę i odbił się dwoma mdłemi promieniami w jej niedomkniętych oczach.
— Ni, jużci ona nie ruchała się w nocy — pomyślał chłop i westchnął za duszę zmarłej.
Nagle jakieś sanki, przejeżdżające gościńcem, zatrzymały się u wrót. Niebawem weszli na podwórko dwaj ludzie, z wielkim koszem. Ślimak zdumiał się, zobaczywszy, że ów kosz dźwiga stary Grzyb i jego parobek.