Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

— I cóż teraz będzie? — zawołał Grzyb, znowu okładając Jaśka pięściami.
— Już ja się, tatku, poprawię... Już się ożenię z Orzechowszczanką i osiądę na gospodarce...
— Rychło wczas! Teraz pora iść do kryminału, nie do wesela — odparł Grochowski.
Stary Grzyb zadumał się.
— Jakże, to wy go oskarżycie? — spytał sołtysa.
— Wolałbym nie skarżyć, bo się z tego interesu w całej okolicy zakotłuje. Ale jak mnie nie odszkodujeta, to zaskarżę.
Grzyb znowu pomyślał.
— No, a cóżby to kosztowało?
— Od stu pięćdziesięciu rubli grosza nie odstąpię — odparł sołtys, rozkładając ręce.
— O la Boga! — oburzył się Jasiek. — Strzeliliście do mnie z jednej lufy, a już chcecie tyle pieniędzy, jak za armatę.
— Kiedy tak — wtrącił Grzyb — to niech se idzie do kryminału, bo ja za hycla sto pięćdziesiąt rubli nie zapłacę.
— Mnie sto pięćdziesiąt za sekret — rzekł Grochowski — a Ślimakowi osiemdziesiąt rubli za skradzione konie..
Grzyb znowu zaczął bić chłopaka.
— Ty rozbójniku!... — Gadaj, kto cię do tego namówił?...
— Wiadomo, że Josel... Dajcie spokój — lamentował Jasiek — bo już i wstyd przed obcymi ludźmi, że się ino bijecie i bijecie.
— A tyś poco Josela słuchał?...
— Bom mu winien sto rubli!
— Chyste Panie! — jęknął Grzyb, targając się za włosy.
— No, nie macie czego dopuszczać sobie do głowy — odezwał się Grochowski. — Razem trzysta trzydzieści rubli dla mnie, dla Ślimaka i dla Josela. Nie wielga to u was rzecz.
— Ni, ja tyle nie zapłacę! — wołał Grzyb.