miejsce odrazu, a moja gwiazda błyśnie tuż nad krzyżem, to znaczy — „kocha...“
— A często trafiasz?
— Dosyć... i to mi sprawia nieopisaną rozkosz.
— No, dobranoc — rzekłem.
— Och! — szepnął, targając mnie za rękę — dziwi cię to, iż znalazł się człowiek, który ma odwagę mówić głośno, że kocha i jak kocha?...
Odszedłszy kilkanaście kroków, stanąłem przy chodniku, a mój przyjaciel na nowo zaczął praktykę, taczając się jak pijany.
Na skręcie jednej ze ścieżek placu, tuż około zakochanego, mignęły dwa cienie. Para i samotnik nie spostrzegli się nawzajem; on bowiem był wciąż zatopiony w gwiazdach, a oni w rozmowie. Szli pod rękę, zwolna i tak blisko siebie, że zdawali się tworzyć jedną całość. Dama pochyliła głowę na ramię mężczyzny, a on, zdaje się, że ściskał jej rączkę.
Gdy zbliżyli się do chodnika, padło na nich światło latarni. Damą była ona, mężczyzną — drugi mój przyjaciel, pan Józef.
Przywitali się ze mną krótko, aby zbyć. Tylko ona nerwowo ścisnęła mnie za rękę i, topiąc zamglone oczy w moich okularach, rzekła półgłosem:
— Spodziewam się, że Karol nie będzie wiedział o tem, ani słówka...
I odeszli, lecz ona, jeszcze raz odwróciwszy się, pogroziła mi i głosem, podobnym do szmeru gołębich skrzydeł, dodała:
— Bo będę się bardzo gniewać!...
Jestem pewny, że w tej chwili mój przyjaciel Karol widział gwiazdę nad szczytem kopuły.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.