— A niech go piorun trzaśnie z taką drogą!... Pewniem nogę wywichnął...
Poczem usłyszeliśmy w dole rozmowę. Widocznie już spotkał się z Niemcem.
Zkolei zeszliśmy wszyscy, pomimo protestu pań, które w żaden sposób nie chciały stawać na ramionach Anglika. Wkońcu jednak rozmyśliły się: skała bowiem w tem miejscu tworzyła rodzaj progu, wysokiego na trzy do czterech łokci, skąd trzeba było albo skakać, albo schodzić przy pomocy osoby, stojącej na dole.
Opuściwszy fatalny gzyms, znaleźliśmy się na spadzistym stoku, od góry do dołu zasypanym kamieniami. To też nie szliśmy, ale staczaliśmy się z ogromną szybkością i hałasem, wziąwszy się we czworo za ręce: panie w środku, a my z Anglikiem na skrzydłach. Poniżej nas, trochę z boku, ujrzeliśmy we mgle jadące dwa cienie: był to mój ziomek i niedoszły samobójca — Niemiec. Pomimo wielkiej szybkości, nieomal przez kilka minut toczyliśmy się po stromym spadku góry. Im jednak spadaliśmy niżej, tem bardziej mgła rzedniała; nareszcie w połowie spadku ujrzeliśmy dolinę, a na niej kilka pasterskich szaletów.
Gdy w kwadrans później zeszliśmy się wszyscy na łące, Anglik, wziąwszy Niemca pod rękę, rzekł do pań:
— Czy panie wiedzą, że przed godziną ten człowiek chciał się zabić?
Samobójca, zawstydzony, odszedł nabok, a Francuzki, widząc powagę, z jaką Anglik mówił, zaczęły się śmiać. Nawet mój ziomek uważał to za doskonały koncept. Ale gdyśmy opowiedzieli wypadek, jedna z dam rozpłakała się, a druga dostała spazmów.
Istotnie chwilowemu szaleństwu naszego towarzysza zawdzięczaliśmy życie. Gzyms bowiem wisiał nad przepaścią, a tylko w tem miejscu, skąd skoczył Niemiec, można było zejść w dolinę bez narażenia się na śmierć.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.