Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

a ja się zgodzę!... Ja wolę dołożyć, byle to się stało, co pan chce.
— Kamizelka jest warta pięćdziesiąt groszy, a ja ci daję pół rubla.
— Pół rubla?... Niech będzie już pół rubla!... — westchnął, wpychając mi kamizelkę w ręce. — Niech będzie moja strata, byle ja z gęby nie robił... ten wjatr!...
I wskazał ręką na okno, za którem kłębił się tuman śniegu.
Gdym sięgnął po pieniądze, handlarz, widocznie coś przypomniawszy sobie, wyrwał mi jeszcze raz kamizelkę i począł szybko rewidować jej kieszonki.
— Czegoż ty tam szukasz?
— Możem co zostawił w kieszeni, nie pamiętam! — odparł najnaturalniejszym tonem, a zwracając mi nabytek, dodał:
Niech jaśnie pan dołoży choć z dziesiątkę!...
— No, bywaj zdrów! — rzekłem, otwierając drzwi.
— Upadam do nóg!... Mam jeszcze w domu bardzo porządne futro...
I jeszcze z za progu wytknąwszy głowę, zapytał:
— A może wielmożny pan każe przynieść serki owczych?...
W parę minut znowu wołał na podwórzu: „Handel! handel!...“ — a gdym stanął w oknie, ukłonił mi się z przyjacielskim uśmiechem.
Śnieg zaczął tak mocno padać, że prawie zmierzchło się. Położyłem kamizelkę na stole i począłem marzyć to o pani, która wyszła za bramę niewiadomo dokąd, to o mieszkaniu, stojącem pustką obok mego, to znowu o właścicielu kamizelki, nad którym coraz gęstsza warstwa śniegu narasta...
Jeszcze trzy miesiące temu, słyszałem, jak w pogodny dzień wrześniowy rozmawiali ze sobą. W maju pani raz nawet — nuciła jakąś piosenkę, on śmiał się, czytając „Kurjera Świątecznego“. A dziś...
Do naszej kamienicy sprowadzili się na początku kwietnia.