Jakoś w lipcu pan zaziębił się, zresztą niebardzo. Dziwnym jednak zbiegiem okoliczności, dostał jednocześnie tak silnego krwotoku, że aż stracił przytomność.
Było to już w nocy. Żona, utuliwszy go na łóżku, sprowadziła do pokoju stróżowę, a sama pobiegła po doktora. Dowiadywała się o pięciu, ale znalazła ledwie jednego, i to wypadkiem, na ulicy.
Doktór, spojrzawszy na nią przy blasku migotliwej latarni, uznał za stosowne ją przedewszystkiem uspokoić. A ponieważ chwilami zataczała się, zapewne ze zmęczenia, a dorożki na ulicy nie było, więc podał jej rękę, i idąc tłomaczył, że krwotok jeszcze niczego nie dowodzi.
— Krwotok może być z krtani, z żołądka, z nosa, z płuc rzadko kiedy. Zresztą, jeżeli człowiek zawsze był zdrów, nigdy nie kaszlał...
— O, tylko czasami! — szepnęła pani, zatrzymując się dla nabrania tchu.
— Czasami? to jeszcze nic. Może mieć lekki katar oskrzeli.
— Tak... to katar! — powtórzyła pani, już głośno.
— Zapalenia płuc nie miał nigdy?...
— Owszem!... — odparła pani, znowu stając.
Trochę się nogi pod nią chwiały.
— Tak, ale zapewne już dawno?... — pochwycił lekarz.
— O, bardzo... bardzo dawno!... — potwierdziła z pośpiechem. — Jeszcze tamtej zimy.
— Półtora roku temu.
— Nie... Ale jeszcze przed nowym rokiem... O, już dawno!
— A!... Jaka to ciemna ulica, a w dodatku niebo trochę zasłonięte... — mówił lekarz.
Weszli do domu. Pani z trwogą zapytała stróża: co słychać? — i dowiedziała się, że nic. W mieszkaniu, stróżowa także powiedziała jej, że nic nie słychać, a chory drzemał.
Lekarz ostrożnie obudził go, wybadał i także powiedział, że to nic.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.