nych wąsików, albo sztukę perkalu, albo farbę jaskrawego koloru, albo błyszczący medal cynowy.
Niekiedy świsnęła lokomobila, zagrała muzyka, albo znudzony próżniak pociągnął za serce wielkiego dzwonu.
Na każdy z tych odgłosów, w dwudziestu tysiącach serc budziła się nowa otucha, dwadzieścia tysięcy ust szeptało: „Otóż jest!...“ — dwadzieścia tysięcy istot, obdarzonych wolną wolą, biegło do świstawki lub dzwonu, i — znowu przekonywano się, że to tylko dzwon albo świstawka, a bynajmniej nie owe coś, czego szukają.
Mimo to każdy wciąż szukał, spodziewał się, doznawał zawodu i — znowu szukał lub czekał dalej. Zarówno zwiedzający, którzy nic nie zobaczyli, jak i odbierający bilety, którym nic osobliwego nie udało się pochwycić; zarówno czujna policja i straż ogniowa, jak i zmęczeni wystawcy, którym ta jedna myśl spędzała sen z oczu, że coś przyjdzie do ich szafki, że z ich drutów, pieców, albo trzewików stanie się coś nadzwyczajnego, że szeleszczące na dachach chorągwie, piasek, co skrzypi pod nogami przechodniów, i wiatr, co porusza festony pawilonów, nie szeleszczą dla własnej przyjemności, ale im, wystawcom, zapowiadają — coś...
Tymczasem obok świętujących przedmiotów, którym składano hołdy, i obok ludzi, którzy szukali tego na wystawie, czego nie mogli znaleźć nawet we własnych sercach, wystąpiła trzecia potęga — kurzu. Kurz, zbiorowisko niewidzialnych i niepochwytnych jednostek, równie ciekawy i natrętny jak ludzie, lecz od nich nieskończenie potężniejszy. Kurz, który nietylko chodził po ulicach i ścieżkach, ale wzbijał się nad pawilony, odpoczywał na chorągwiach i drzewach. Nie płacąc za bilet wejścia, widział on więcej niż ci, którzy kupowali loże, więcej niż ci, co sądzili a nawet urządzali wystawę. Zaglądał do niewykończonych pawilonów, przeskakiwał sznury, których nie wolno przekraczać, wciskał się do szaf ze srebrem, do kranów machin, do papierów obradującego komi-
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.