Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

tetu, i obejmował w posiadanie nawet to, na czem leżały napisy „Nie tykać!“ On wszystkiego dotykał, nie wyłączając kwiatów, włosów, a nawet trzewików damskich. Strudzony, odpoczywał na cukrach i piernikach, zgrzany kąpał się w piwie, albo chłodził w lodach, a potem wciskał się między ręce i rękawiczkę, rozgrzewał na szyjach i dla odmiany ssał najpiękniejsze usta. Gdzie on nie był, czego on nie wiedział, ten najpotężniejszy z maluczkich i pogardzanych!
W takich warunkach pamięć o zdrowiu nakazywała iść na piwo. Poszedłem, i na szczęście, w najciemniejszym kącie, przy stoliku tak małym, że go nie spostrzegli inni, znalazłem jedno wolne krzesło. Na drugiem już siedział jakiś człowiek, którego ponsowa twarz i załzawione oczy wskazywały, że bawi tu oddawna, nie przynosząc zakładowi uszczerbku.
Był to mężczyzna w średnim wieku. Miał wyszarzany surdut z bardzo osobliwym garniturem guzików, włosy desperata i fizjognomją marzyciela, który się niekiedy upija. Rozpięty, nie pierwszej czystości kołnierzyk, przewiązany był krawatem, któremu nici wypowiadały służbę; na klapie surduta widać było blade plamy zeszłotygodniowego sosu i świeże strugi piwa, które pił z telegraficzną szybkością, upominając się o coraz nowy kufel.
Dziwny ten towarzysz długą chwilę przypatrywał mi się szklanym wzrokiem. Nagle rzekł:
— Pan wystawca?
— Nie.
— Bo i ja nie. Raz w życiu byłem głupi, żem należał do wystawy, ale tylko raz. Wystarczyła mi jedna wystawa, jak jedna kąpiel memu bratu, gorzelnikowi, co wpadł do zacierowej kadzi i nawet nie miał czasu obetrzyć się. Dobrze skąpaliśmy się obaj, niech djabli!... Dziś muszę pić i za siebie, i za niego... Proszę jeszcze kufelek...
Oparł łokcie na stole, brodę na dłoniach i patrząc na mnie czerwonemi oczyma, mówił dalej: