że mnie nikt nie uznał, rzucili się jak smoki. Straciłem sklep, warsztat...
Przed wystawą, nogę mi zawracała jedna grzebieniarka, wdowa, ale jeszcze niebardzo sparciała i trochę pieniężna. Po wystawie ja ją pytam: kiedyż będzie wesele? (bo mnie już o pieniądze zaczęli dusić). A ona:
„Kiedy wesele?... widzisz go!... Cóż to acan myślisz, że ja chciałabym opaskudzić się w takiego guzikarza, co groszem nie zalatuje i nawet medalu nie dostał?“
„A pani — mówię — masz medal? Zepsułaś mi szczęście całego życia!...“
A ona zaraz zaczęła wrzeszczeć, żebym jej oddał dziesięć rubli, co pożyczyłem na szafkę...
Uderzył pięścią w stół i mruknął:
— Podły świat! W tych czasach najlepiej być wielką świnią, jak ten „Samson,“ bo on prędzej doczeka się medalu i sławnej reputacji, niż człowiek, co dba o innych i robi wynalazki... Na jednej tylko wystawie zmarnowałem sobie życie, a dziś, kiedy widzę głupich, którzy całemi dniami stoją przy swoich szafkach, czekając na dobre słowo publiki, ogarnia mnie taki żal, taki straszny żal...
Powiesiłbym się, gdyby nie to, że — trzymam ćwiartkę na loterji...
Płacić!
Zapłacił za niezliczoną ilość kufli i chwiejąc się na nogach, wyszedł bez pożegnania.
W tej chwili wbiegł mój przyjaciel i namówił do wejścia na szczyt pawilonu-kiosku, w którym mieszczą się dwa pisma, katalog wystawy, salon prasy, telefon, teleskop, oświetlenie elektryczne i mnóstwo, mnóstwo innych rzeczy, jak w arce Noego.
Weszliśmy na balkon, mało co niższy od piramidy Cheopsa, ale — ja nic nie widziałem ze szczytu; może być, że nie miałem humoru. Zato mój przyjaciel był zachwycony
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.