mawiał z panią Welt, czuł, że mu w żyłach płynie coś nakształt roztopionego ołowiu; lecz wrażenie to nigdy nie trwało przez czas dłuższy.
Niekiedy, ośmielony jej spojrzeniami, postanawiał wspomnieć coś o miłości. Przy najlżejszej jednak wzmiance tego rodzaju, wzrok bankierowej stawał się chłodny, a na ustach zarysowywał się wyraz pogardliwy i niechętny. Przechodził wówczas do kwestyj obojętnych, i znowu wszystko było dobrze.
Z początku Wilski głowę tracił wobec tej zagadki, zczasem jednak oswoił się z nią i myślał:
„Jaka szkoda, że ta kobieta jest tak chłodna i myśli tylko o kwestjach finansowych i technicznych. Gdyby nie to, ludzie warjowaliby z jej przyczyny, a najpierwej sam mąż!...“
I o niej to powiedział Grodzki, że szalała za Władysławem!
— To być nie może! — mruknął Wilski, otrząsając się z marzeń i powstając z szezlonga. — Pani Welt jest kobietą z marmuru i... banknotów...
— A jednak kochała cię — szeptał głos.
— Głupstwo! — odparł z uśmiechem Władysław. — Kochała mnie, a przecież jej mąż nie daje mi teraz żadnego zajęcia.
— Od jak dawna? — spytał głos.
— Od... dnia ślubu mego — odpowiedział Władysław.
— A zarazem od dnia, w którym pani Welt, dowiedziawszy się o twym ślubie, ciężko zachorowała... — dorzucił głos.
Zimny pot wystąpił na czoło Wilskiemu. Podszedł do okna i przysłuchiwał się padającemu deszczowi.
Wtedy ktoś zbliżył się do niego na palcach, otoczył mu rękoma szyję, przycisnął wilgotne usta do jego ust spieczonych i rzekł nieśmiało i cicho:
— Ale ty jej nie kochasz?...
Wilski oprzytomniał.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.