Wilski pocałował ją w rękę. Była gorąca jak ogień, lecz sztywna.
Potem mówili o rzeczach obojętnych, początkowo z pewnego rodzaju przymusem, następnie śmielej. Nagle usłyszeli na schodach głos Welta.
Pani Amelja zmieniła przedmiot rozmowy i zapytała prędko.
— Wszak wyjeżdżasz pan do Krakowa?
— Zapewne...
— Kiedyż?
— Jeszcze dokładnie nie wiem.
— Ja chciałabym także wyjechać.
— Kiedy? — spytał znowu Wilski, czując, że mu serce bić przestaje.
Pani Amelja zawahała się.
— To jeszcze nie jest pewne — rzekła.
Bankier wstępował na schody.
— W piątek wieczór... — dodała szybko stłumionym głosem.
Welt wszedł do salonu; porozmawiali chwilę razem, poczem zabrał Wilskiego do swej kancelarji. Tam przez dobrą godzinę liczyli pieniądze, a wreszcie pożegnali się bardzo serdecznie.
— Ja, panie — rzekł bankier wkońcu — jestem człowiekiem, którego do rany przyłożyć można. Ja dla projektów pańskich miałem zawsze wielką sympatją, i gdyby nie... No, pan wiesz, jak kobiety bywają ostrożne!... Sądzę także, że nie pogniewasz się pan na Amelcię, jeżeli powiem, że ona nam najwięcej przeszkadzała w porozumieniu się. Ale wczoraj zwyciężyłem ją stanowczo! Pan jesteś człowiek pomysłowy i szczęśliwy, a to w interesach dużo znaczy...
Gdy Władysław był już we drzwiach, Welt zawołał:
— Ale!... ale!... Wiesz pan co?... Mówmy sobie ty! Między
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.