ciom moim oddasz te obiady z procentem... No, panie!... bo nie odejdę stąd.
I z temi słowy zacny człowiek wyciągnął do Wilskiego rękę. Biedacy uściskali się, i nastąpiła zgoda.
W tej chwili między tym obrazem z przeszłości a bogaczem teraźniejszości stanęło widmo czarnego węgierskiego bucika. Władysław ocknął się i poszedł do bankierowej.
Zastał ją w salonie z bukietem róż. Uśmiechnęła się i podając mu rękę, rzekła tonem łagodnej wymówki:
— Nie powinnam się witać z panem!
— Tłomaczą mnie zajęcia — odparł Wilski.
— Ale wytłomaczą pana wtedy dopiero, jeżeli dzisiejszy wieczór mnie poświęcisz. Bywam niekiedy dziwnie zmęczona, a gdybym wówczas nie zobaczyła twarzy sympatycznej i nie usłyszała głosu...
...Czy ja wiem, cobym zrobiła?!...
Wilski słuchał jej zdumiony i rozmarzony...
Cały wieczór mówili o kwiatach, o wiośnie i okolicach górskich, jak student z pensjonarką, półgłosem, jak w pokoju chorego.
Około jedynastej Władysław, zabierając się już do odejścia, rzekł:
— Czy dasz mi pani jeden z tych kwiatów?
— Naco?...
— Na pamiątkę dnia dzisiejszego.
— To prawda — odparła — że w życiu mało jest dni podobnych.
A potem, urywając różę, dodała:
— Weź ją pan jako symbol naszej przyjaźni.
Oczy jej były wilgotne.
Władysław wrócił do domu jak pijany, nie wiedząc co myśleć i w co wierzyć. Gdy upadł na łóżko, drżał, jak w febrze, i usnął w gorączce, mrucząc przez zaciśnięte zęby:
— Bądź co bądź, ona mnie kocha!... Byłbym bydlęciem,
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.