— Wracajmy!
— Czas już wielki — odpowiedziała.
I wrócili znowu razem i znowu na dawnej stopie.
— Jeszcze jeden dzień!... — myślał Władysław.
Przeklęte szczęście!...
W końcu czerwca, Welt wyjechał zagranicę, zostawiając majątek pod opieką żony, a żonę pod opieką przyjaciela. Miasto trzęsło się od plotek, o których osoby interesowane, jak zwykle, najmniej wiedziały.
Helenka pisywała do męża niewiele i rzadko. Gdyby uważniej czytywał jej listy, uleczyłby się może prędzej. Na nieszczęście, nie był teraz zdolnym do tego. Płynęły miesiące, a on szalał i mizerniał, zaniedbując wszystko i wszystkich.
Pani Welt dostrzegła to, i gdy raz byli sami, rzekła:
— Wyglądasz pan dziś bardzo interesująco.
— Czy nie domyślasz się pani powodu? — zapytał stłumionym głosem.
— Mój Boże! znam się wprawdzie trochę na finansowości, ale o medycynie nie mam pojęcia — odpowiedziała, patrząc na brylant swego pierścionka.
— W tym razie wystarcza znajomość najpospolitszych uczuć ludzkich!... — rzekł, przysuwając do niej krzesełko.
— Najpospolitsze uczucia ludzkie nie zasługują na to, aby się niemi zajmować — odparła wyniośle.
Wilski zerwał się z krzesła i w najwyższem wzburzeniu zawołał:
— Czuję, że powinienem uciec od pani!...
— A ja czuję, że powinieneś pan zostać! — szepnęła, patrząc mu figlarnie w oczy.
Władysław usiadł znowu i wziął ją za rękę.