Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

cego. Wyciągnął nawet rękę, ale że dzwonek stał na drugim końcu biurka, dał więc pokój.
Nie było to znużenie ciała, ale coś nakształt psucia się duszy. Piorun orzeźwiłby go niewątpliwie.
Miewał też chwile opamiętania. W jednej z takich chwil rzekł do siebie:
— Trzeba raz skończyć!...
Postanowienie to musiało być bardzo poważne, Wilski bowiem orzeźwił się po niem i z wyrazem stanowczości w fizjognomji poszedł do bankierowej.
Zastał ją w karecie; wyjeżdżała właśnie do Botanicznego Ogrodu. Otrzymawszy zezwolenie, usiadł obok niej i pojechali razem.
Gdy byli w ogrodzie, Amelja rzekła:
— Patrz pan, jak już liście więdną!
— Liście więdną, serca więdną... Tylko kiedy dla pierwszych wiosna powtarza się co rok, dla drugich jedna jest tylko wiosna i jedna jesień.
Słowa to były prorocze, on jednak nie wiedział, do kogo się odnosiły.
Zajęli ławkę na małem wzgórzu, skąd cudny roztaczał się widok.
— Tu — mówiła Amelja — gnieżdżą się w maju roje słowików. Często siadałam tu i przysłuchiwałam się ich śpiewom. Ale teraz już odleciały...
Wilski oparł rękę na kolanie, głowę na ręku i milcząc, patrzył w ziemię.
— Uważam, że jesteś pan jakiś nieswój.
— Masz pani racją! — odparł, podnosząc głowę — nie jestem swój, ale...
— Ale?
— Ale... twój!...
Wziął ją za rękę; uścisnęła go lekko i patrzyła mu w oczy dobrotliwie.