Nie mówiąc wiele, bo to w podobnych wypadkach jest najgorsze i często prowadzi do wyrzeczenia tego, czego człowiekby nie chciał, uwiadamiam Wielmożnego Pana Dobrodzieja z wszelką ostrożnością, że taż Jego najszanowniejsza małżonka ma się wcale niedobrze. Powiedziałbym: bardzo niedobrze, ale nie chcę przedwcześnie trapić go wiadomościami, które i tak zbyt prędko, niestety!...
Wilski już nie kończył. Spojrzał tylko na drugą stronę zapisanego arkusza i przekonał się, że list pochodzi od miejscowego proboszcza.
Z gorączkowym pośpiechem narzucił na siebie futro, wziął pieniądze i w tej chwili wyjechał na pocztę, gdzie zażądał czterech koni. W godzinę potem był już daleko za miastem.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Na drugi dzień, około piątej wieczorem, pocztyljon z ostatniej stacji, który wiózł Władysława, odwrócił się do niego i wskazując biczyskiem na wzgórek, okryty żółkniejącemi już drzewami, rzekł:
— Oto tu, jaśnie panie, folwark Boża Wola...
— Boża Wola? — powtórzył Wilski.
— Piękny majątek, jaśnie panie!... Ziemia pszenna, las niewycięty, nowy dwór, na stawie młyn... Zwyczajnie jak u rzetelnej szlachty.
— Boża Wola!... — wyszeptał Władysław.
Przejeżdżali około ogrodu, z poza obumierających drzew którego widać było białe ściany dworu. Wilski rzucił pocztyljonowi pięć rubli, wysiadł z bryczki i przeskoczył niskie sztachety.
— O, to mu pilno!... — dziwił się pocztyljon, trzymając czapkę w rękach.
Władysław zadyszany, nieprzytomny, przebiegł ogród i stanąwszy na szczycie wzgórka, przez szklane drzwi ople-