Wyszła z pokoju i już za drzwiami kończyła:
— A światłość wiekuista niechaj jej świeci!...
Władysław wstał z krzesła, popatrzył na żółtą jak wosk twarz zmarłej, na ciemne jak glina powieki i ściskając ją za chłodne i zesztywniałe rączki, szepnął:
— Heluniu, to ja!...
Zdawało mu się, że widzi żonę swoją w oknie górnego pokoju, nasłuchującą turkotu bryczki.
— Heluniu! to ja... — powtórzył. — Już jestem!... spojrzyj na mnie...
— O, już go nigdy nie zobaczę!... nigdy!... — mówiło widmo.
— Ja przecież jestem, spojrzyj na mnie, Heluniu!... — jęknął Wilski.
— Tak długo czekam i nie doczekam się nigdy!... — szlochało widmo, rozpływając się we mgle.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Na drugi dzień proboszcz i gromadka ludzi odprowadzała czarną trumienkę na wiejski cmentarz. W połowie drogi orszak ten spotkał bryczkę pocztową, z której wyskoczył Grodzki i stanął obok postępującego za trumną Władysława.
Przez cały czas Wilski był prawie nieprzytomny. Nie patrzył na nikogo i milczał.
Na cmentarzu jakiś głos odezwał się:
— Otwórzcie trumnę, może ją jeszcze zechce zobaczyć.
Władysław zdawał się nie słyszeć tego. Nie słyszał też ciężkiego łoskotu brył ziemi, walącej się na trumnę, ani żałosnych dźwięków pieśni:
„Witaj Królowo nieba i Matko litości!“
Gdy już wszyscy towarzyszący pogrzebowi rozeszli się, Grodzki dotknął ramienia Władysława i rzekł:
— Chodź ze mną...
— Jestem przeklęty! — odpowiedział Wilski.