jakby lękał się obudzić śpiących. Nawet gadatliwe muchy i komary wiatr zapędził do ciemnych kątów, i zanim sam zdrzemnął się w polu, jeszcze spragnione liście pokropił świeżą rosą.
Kiedy pogasły światła w chatach, na wschodzie, białe jak puch obłoki zaczęły posrebrzać się i rzednąć. To księżyc nieśmiało wyjrzał ku ziemi, a spostrzegłszy na skraju nieba rąbek czerwonych blasków, pomyślał, że słońce jeszcze nie odeszło, i — skrył się za popielatą chmurę.
— Pójdź!... pójdź!... — zawołał do niego puszczyk z parku.
Księżyc po raz drugi spojrzał, lecz znowu cofnął się. Zdawało mu się, że na ziemi jest jeszcze za jasno.
— Pójdź! pójdź! — powtórzył głos z gęstwiny.
Wówczas księżyc odgarnął obłoki i ukazał się na błękitnem tle nieba, pełny i jasny, jak tarcza polerowanego srebra.
Teraz budziło się tajemnicze życie nocy. Z pod drzew i chałup wypełznęły czarne cienie i poczęły kłamać przed ziemią, że księżyc świeci lepiej niż słońce. Walący się mur poczerwieniał fałszywym rumieńcem; staw nabrał metalowego połysku, a pożółkłe ścierniska oblekły się zielonawą barwą i udawały trawę.
Słychać też głosy, ale nie takie jak w dzień — inne. Tu jękliwie zwołują się żaby, które z przed oczu słońca rozgania bocian. Tam cienki strumień wody nuci na stawidłach monotonną i żałosną melodją, przy której blada mgła tańcuje na oparzeliskach. Owdzie zarozumiałe koniki polne chwalą się, że są ładniejsze od skowronków.
Czasem wytarzany w błocie żuk grubym głosem wyśmiewa się z motyli; niekiedy szczeknie pies, którego zbudził przechodzień, albo rozpaczliwie zakwili pochwycony przez łasicę ptaszek...
Zapatrzony i zasłuchany, poszedłem do starego parku, który zdawał się być stolicą tych widziadeł i odgłosów. Alem
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.