niedługo przypatrywał się cudownym sprawom nocy. W alejach rozległy się okrzyki, śmiech i gonitwy towarzystwa dam, panienek i paniczów, którzy z dobrodziejstw księżycowego światła korzystali tak wesoło, że wobec nich — cała natura ucichła. Wszędzie było ich pełno: w klombach, na trawnikach, w alejach głównych i bocznych. Dla ukrycia się przed tą burzą radości, trzeba było wybrać najrzadziej odwiedzaną ścieżkę.
Księżyc powoli toczył się ku zenitowi, a razem z nim posuwały się cienie drzew, zakrywając jedne, odsłaniając inne miejsca. W czasie takiej zmiany dekoracji spostrzegłem, że i tu nie jestem sam. Na próchniejącej ławie siedział stary, niski i gruby człowiek z zadartą głową, rękami rozkrzyżowanemi na poręczy, i — patrzył w księżyc. A tak był zatopiony w swem widzeniu, iż nawet nie słyszał, że koło niego przeszedłem.
Wnet jednak obudzono go z marzeń. Wesołe towarzystwo odkryło tę ścieżkę i pędem poczęło biec ku ławce. Jednocześnie któryś z paniczów krzyknął ostrym dyszkantem:
— Bon jour, monsieur François!...
Stary człowiek wyprostował się.
— Ah!... bon jour!... Cóż państwa aż tu sprowadziło?... — mówił, skupiając rozproszone myśli.
W towarzystwie zaczęto śmiać się.
— Chcieliśmy zobaczyć, z kim pan ma schadzkę...
— Ładnie, monsieur François, robić tak tajemnicze wycieczki!...
— Pan François marzy...
— Nie, monsieur François poetyzuje na cześć panny Fifi...
— Kto jest panna Fifi?
— To ta złośnica Szwajcarka, która nie opuszcza żadnej mszy, ani rautu...
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.