— I tyle?...
— Czy nie dosyć?...
— Przynajmniej niech ją pani dotknie ustami.
— Nie wolno.
— Nie wolno, to znaczy — nie chcę?
— Nie wolno, znaczy tylko... nie wolno...
I znikli, jak duchy.
Guwerner podniósł się z ławki i ciężkim krokiem szedł ku domowi.
W końcu alei rozległ się odgłos prędkiego biegu kilku osób i wołanie:
— Monsieur François! monsieur François!...
Nagle dopędził nas wychowanek guwernera w towarzystwie dwu innych paniczów.
— Monsieur François, niech mi pan zrobi jedną łaskę... — rzekł chłopiec tonem pieszczotliwym.
I uwiesiwszy się staremu na szyi, wywijał nogami w powietrzu.
— Dziesięć łask zrobię ci za taką prośbę! — odparł z uśmiechem guwerner. — Czegóż sobie życzysz tak gorąco?
Chłopak zaczął szeptać głosem przerywanym ze zmęczenia:
— Widzi pan, tam, na balkonie, pannę Fifi?... Już pół godziny siedzi w białym szlafroku, z podpartą brodą, i — wzdycha!... Sam słyszałem, że wzdycha... Z pewnością jest zakochana...
— Dajże jej spokój z zakochaniem! Prędzej ją zęby bolą — odparł guwerner.
— To wszystko jedno — przerwał chłopiec — bo... wie pan, co mi na myśl przyszło?... Oto, żeby pan przebrał się za trubadura i — zaśpiewał jej serenadę...
Guwerner odsunął go lekko.
— Pan nie chce?... — zdziwił się chłopak.
— Nie.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.