Miał tu znajomych między różnemi osobami, które spotykał w Paryżu, albo u wód.
Zanotował kilka nazwisk i poprosił hotelowego szwajcara o wyszukanie adresów. Na drugi dzień przyniesiono mu tylko jeden adres, człowieka dość majętnego, z którym przed dziesięcioma laty poznał się w Vichy.
Pułkownik natychmiast udał się do niego i szczęściem zastał w domu.
Gospodarz narazie nie poznał go, a poznawszy, zmieszał się. Gorączkowo ściskając gościa, troskliwie począł go wypytywać, czy nie miał kłopotów z paszportem? — a gdy uspokoił się co do tej kwestji, zapytał, jak też długo myśli bawić w Warszawie?
— Chciałbym tu osiedlić się, o ile, naturalnie, uda mi się zawiązać stosunki — odparł pułkownik.
— O!... stosunki u nas zawiązują się łatwo. Znajdzie tu pan może nawet i swego kolegę...
— Któż to?... — przerwał mu prędko starzec.
— Jest to także były oficer francuski. Biedaczysko!... przyjechał bez grosza i ledwo znalazł jakąś lichą posadę... Dziś nie może odżałować, że opuścił Francją. Och!... u nas bardzo trudno o zajęcie... tysiące młodzieży szuka go napróżno...
— No, ja tego nie potrzebuję — odparł gość, śmiejąc się pierwszy raz od paru miesięcy. — Mam trochę gotówki i emeryturę pułkownika.
Uśmiech tak widać ozdobił marsowatą twarz starca, że gospodarz, poprzednio dość chłodny, nagle wpadł w entuzjazm. Porwał gościa w objęcia, kilkanaście razy nazwał go pułkownikiem, przypomniał mu mnóstwo przyjemnych chwil, spędzonych razem w Vichy, przedstawił mu całą swoją rodzinę i zaklinał na wszystkie świętości, ażeby raczył uważać ten dom jak własny i ażeby jutro wieczorem zaszczycił go swoją wizytą.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.