— Djabli wzięli Furdasówkę!...
Przyszła nareszcie chwila, że pan Furdasiński nie obsiał pól, nie zapłacił procentów wierzycielom, ani rat w Towarzystwie Kredytowem. Cugowe konie schudły, służba rozbiegła się, sąsiedzi zerwali stosunki, a młody dziedzic — nie miał mięsa na obiad.
Otyły marszałek, usłyszawszy o tem, dostał małego ataku apopleksji. Tydzień leżał w łóżku, wreszcie pojechał do pana Furdasińskiego z ostatnią wizytą.
Właśnie dziedzic uczył swego szpaka arji: „La donna e mobile,“ kiedy zasapany marszałek wbiegł do salonu i rzuciwszy się na kanapę, zaczął:
— Cóżto, subhastują cię?...
— Podobno.
Marszałek wzruszył ramionami i podniósł oczy do nieba.
— A ileż ci zostanie z majątku, jeżeli wolno spytać?... — rzekł.
— Ze dwadzieścia tysięcy rubli...
— Te te te!... Towarzystwa masz dziesięć tysięcy. Długów hipotecznych...
— Parę tysięcy rubli.
— Parę?... — spytał oburzony marszałek. — Jest przeszło piętnaście tysięcy rubli zapisanych... A rewersa?
— No, tych śmieci będzie może na kilkaset rubli.
— Kilkaset? — krzyknął marszałek. — Wszyscy Żydzi lamentują, żeś bankrut i że im nie zapłacisz!... Posłuchaj — dodał, usiłując zapanować nad sobą. — Przez pamięć dla ś. p. ojca obrachowałem twoje długi i wartość majątku, nie wyłączając powozów i mebli. Otóż mówię ci — nie masz nic!... Grosza stąd nie wyniesiesz, jeszcze ci masa długów zostanie, bo za te grunta dadzą najwyżej po dwa tysiące rubli za włókę... Czeka cię nędza...
— Wszystko na świecie trzeba poznać! — odrzekł spokojnie pan Furdasiński.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.