kazał zaraz podać, zamiast czystej herbaty, filiżankę kawy i kieliszek abricotiny; wypił to duszkiem i pobiegł pod wskazany adres. Idąc, kupił jeszcze cygar po dwadzieścia kopiejek, ale tylko pięć sztuk dla oszczędności.
W kantorze znalazł parę czarno lakierowanych stołów, na których leżały stosy aktów, kasę ogniotrwałą i obok niej, na ścianie, kilka pęków kartek, zapisanych liczbami. Wszystkiego pilnował człowiek, który, siedząc na fotelu, skórą obitym, czyścił sobie paznogcie.
Na widok pana Furdasińskiego, człowiek z kantoru zerwał się na równe nogi. Był to jegomość dziwnie ruchliwy, z nadzwyczaj bystremi oczyma, źle uczesany, niedbale ubrany, ale bardzo grzeczny.
— Czem szanownemu panu mogę służyć? — zapytał, nisko kłaniając się i podsuwając panu Furdasińskiemu fotel, jedyny sprzęt, na którym można było usiąść.
Szlachcic zmieszał się i rzekł prawie pokornie, choć chciał nadrobić miną:
— Czytałem ogłoszenie o... tym inkasencie...
— Ach! tak — przerwał gospodarz, i prędko usiadłszy na fotelu, zaczął znowu skrobać paznogcie.
Po chwili zaś, z pod oka patrząc na suplikanta, zaczął pytać:
— Jakie pan ma kwalifikacje?
— Miałem wieś Furdasówkę...
— Fiu! — gwizdnął gospodarz. — Ale ja się pytam o kwalifikacje naukowe?
— Byłem w gimnazjum... Także zagranicą... Umiem nieźle mówić po francusku — dodał nieco głośniej pan Furdasiński.
— Fiu!... a jaką kaucją pan ma?
— Dwieście rubli...
— Mało. U mnie, panie, robią się interesa na setki tysięcy rubli. Można mieć duże dochody, ale — potrzeba złożyć kaucją. Nieraz będziesz pan musiał podnieść z banku jakieś kilkanaście tysięcy... Muszę mieć pewność.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.