Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja nie mówię, że panu nie ufam... — przerwał pan Furdasiński, łamiąc sobie palce w bezsilnym gniewie.
— A, jeżeli mi pan ufasz, więc oddam ci pieniądze za parę dni...
— Chcę zaraz!...
— Niema głupich.
— Zrobię panu awanturę... pójdę do prokuratora!... — wołał pan Furdasiński, nie wiedząc już co mówi.
— Kochany panie — odparł dyrektor chłodno. — Mnie już robili awantury, nazywali oszustem, skarżyli... To dla mnie chleb codzienny. Ale, jeżeli ty chcesz awantury ze mną, więc dobrze. Nie oddam ci pieniędzy, dopóki nie pokażesz kwitu, żem je wziął, a jak będziesz robił wrzaski, każę cię zaprowadzić do cyrkułu.
Panu Furdasińskiemu zaczęło mącić się w głowie. Dyrektor tymczasem usiadł na fotelu i, wydobywszy z kieszeni pilniczek, zaczął znowu skrobać paznogcie.
Wszelako osobliwy ten kantor był domem niespodzianek. W tej bowiem chwili weszła tu sędziwa kobieta, z włosami białemi jak mleko i niezwykle piękną twarzą. Gdyby nie zaczerwienione od płaczu powieki i usta drgające jakimś wielkim żalem, możnaby myśleć, że to nie osoba żyjąca, ale ubrany czarno posąg Nioby.
Staruszka ruchem pełnym godności skinęła głową panu Furdasińskiemu i szybko zbliżyła się do dyrektora, który zerwawszy się z fotelu, stał zmieszany.
Dama, z trudnością hamując wybuch płaczu, mówiła do dyrektora:
— Coś ty znowu zrobił, nieszczęsne dziecko?... Przed godziną wpadł do mnie jakiś awanturnik i lżył cię... tak strasznemi wyrazami, że... zemdlałam z bólu...
I chwytając go za rękę, dodała błagalnym tonem:
— Czy to może być prawda, dziecko, co on mówił?... Tu